Gdy wiosną zeszłego roku zabierałem się do pracy, dokończenie budowy miało zająć maksymalnie 200 roboczogodzin. Gdy doliczyłem się później, że 200 już dawno przepracowałem, zapragnąłem w duszy by budowa nie zajęła więcej iż 600... Prace posuwały się na przód, a czas leciał nieubłaganie. By nie wpędzać się w zniechęcenie przestałem zliczać przepracowane godziny. Zapisywałem jedynie kolejne linijki cyframi i świadomie omijałem wzrokiem powiększający się słupek. Nadszedł nowy rok, i jak to w takim czasie bywa trzeba było coś podsumować. Ponadto z realnych szacunków wynika, że do końca budowy kadłuba zostało mi już tylko 100 godzin. Zasiadłem nad kartką ze słupkami i zacząłem liczyć...
Trochę przegapiłem ową magiczną liczbę. Tysięczna godzina pracy, zastała mnie kilka dni wcześniej, podczas malowania kadłuba. Byłem wtedy gdzieś pod kokpitem. Machałem pędzlem, z gumowš maską na twarzy. Nie pamiętam dokładnie w którym miejscu miałem wtedy pędzel :) ale zapewne była to warstwa nr 2. Tamtej nocy skończyłem o 3-ciej nad ranem.